piątek, 31 stycznia 2025

Pokonać Kimów. Tajna misja przeciwko reżimowi - recenzja

 


Czy jeden człowiek może wypowiedzieć wojnę totalitarnemu reżimowi uzbrojonemu w broń jądrową? Na pierwszy rzut oka to pytanie wygląda absurdalnie. Okazuje się jednak, że w ostatnich latach mieliśmy taki przypadek. Oto bowiem amerykański aktywista Adrian Hong stworzył grupę dążącą do obalenia rządów dynastii Kimów w Korei Północnej. Jego organizacja Free Joseon miała nawet ambicję bycia północnokoreańskim rządem emigracyjnym. To przedsięwzięcie mogło wydawać się szalone, ale Hong naprawdę mocno zaszkodził reżimowi z Pyongyangu. W lutym 2019 r. jego grupa zajęła (w porozumieniu z jednym z dysydenckich dyplomatów) ambasadę Korei Północnej w Madrycie i przejęła dane ze znajdujących się tam komputerów. Wcześniej pomogła przedostać się na Zachód synowi Kim Dzong Nama, czyli zamordowanego brata obecnego przywódcy Korei Płn. Free Joseon czasem bywała dużo bardziej skuteczna niż zachodnie tajne służby, a czasem jej działalność była bardzo amatorska. Grupa chciała m.in. wpływać na politykę administracji Trumpa wobec Korei Płn., tworzyła plany transformacji polityczno-gospodarczej oraz obiecywała inwestorom wizy do państwa, które powstanie po upadku reżimu Kimów. Cała ta działalność była dziełem „zapaleńca”, który naprawdę przejął się tym, że w Korei Północnej dochodzi do zatrważających zbrodni i postanowił, że trzeba położyć kres istnieniu tamtejszego reżimu. Zaczął od ratowania północnokoreańskich uchodźców, ale z czasem uznał, że z reżimem należy walczyć w sposób bardziej ofensywny. Historię tej walki możemy poznać w książce Bradleya Hope’a „Pokonać Kimów”. Ta opowieść (jeszcze) nie miała happy endu. Daje ona jednak dużo do myślenia. Skoro grupka wolontariuszy była w stanie wyrządzić spore szkody totalitarnemu reżimowi, to jaki efekt przyniosłaby podobna kampania prowadzona na poważnie i w sposób skoordynowany przez tajne służby państw „Wolnego Świata”?

 

Bradley Hope

„Pokonać Kimów. Tajna misja przeciwko reżimowi”.

Wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2024

Bitwa o Narwik - recenzja

 


Książka Jaklina Asbjorna „Bitwa o Narwik” to szansa na zapoznanie się z tym jak sami Norwegowie wspominają słynną batalię z 1940 r. i jak postrzegają udział w nim Polaków. O walkach Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich są co prawda w tej książce tylko niecałe dwa rozdziały, ale trzeba przyznać, że są one napisane barwnie. Autor oddaje hołd bohaterstwu i sprawności bojowej Polaków, choć też przytacza relacje mówiące o rozstrzeliwaniu przez nas niemieckich jeńców. Opisana jest m.in. historia o tym jak polski żołnierz zabił Niemca, po tym jak podczas rewizji znalazł u niego złoty zegarek należący do jego wuja – rozstrzelanego na jesieni 1939 r. Asbjorn Jaklin w swojej książce skupia się jednak przede wszystkim na relacjach norweskich żołnierzy i cywilów z walk o Narwik i okolice. Czytamy więc o tym jak ten ważny norweski port padł po kilkuminutowej obronie prowadzonej przez dwa stare pancerniki. Poznajemy też szczegóły zdrady dokonanej przez komendanta miasta płka Konrada Sundlo, a także tego jak Niemcy przekonywali Norwegów, że przybyli im na pomoc przeciwko Anglikom. Towarzyszymy norweskim żołnierzom podczas walk w wysokich, zaśnieżonych górach i poznajemy ich gorycz, po tym jak Brytyjczycy zdecydowali się ewakuować Narwik w trakcie bitwy, która już niemal zakończyła się rozgromieniem doborowych niemieckich oddziałów strzelców górskich.

Mróz, głód i wszy. Życie codzienne Wyklętych - recenzja

 


Książka Stanisława Płużańskiego „Mróz, głód i wszy. Życie codzienne Wyklętych” może zostać uznana za publikację nowatorską. To bowiem pierwsza książka koncentrująca się na życiu codziennym polskich partyzantów antykomunistycznych. Autor oparł ją m.in. na wywiadach z 14 weteranami, w tym ze śp. Lidią Lwow-Eberle, towarzyszką życia majora „Łupaszki”. W pracy Płużańskiego możemy przeczytać m.in. o tym w jaki sposób Wyklęci zaopatrywali się w żywność, na jakich zasadach nocowali u wiejskich gospodarzy oraz jak wyglądał typowy dzień w oddziale partyzanckim. Z licznych relacji przytoczonych przez Płużańskiego wynika, że Wyklęci cieszyli się zwykle dużym wsparciem ludności wiejskiej. (Przynajmniej do 1947 r., czyli momentu sfałszowanych wyborów oraz topnienia oddziałów po amnestii.) Spora część mieszkańców polskiej prowincji traktowała Wyklętych jak swoich bohaterów – obrońców przed nadużyciami czerwonej władzy, Sowietami, UPA i zwykłymi bandytami.  Były też jednak skomunizowane wsie, które albo omijano szerokim łukiem, albo stawały się one celem ekspedycji „karno-zaopatrzeniowych”. Autor wspomina też oczywiście o udziale Wyklętych w konfliktach z mniejszościami etnicznymi, przypadkach niesubordynacji żołnierzy oraz ich bandycenia. Stara się też dociec, na ile Wyklęci wierzyli w zwycięstwo i kogo postrzegali jako wroga. Ta historia nie jest czarno biała, o czym świadczy to, że partyzanci „Ognia” na Podhalu utrzymywali znakomite relacje z żołnierzami Wojsk Ochrony Pogranicza. Wielokrotnie zdarzało się też, że mijające się w lasach oddziały Wyklętych i LWP, przechodziły obok siebie salutując sobie wzajemnie i nie oddając ani jednego strzału.

Stanisław Płużański

„Mróz, głód i wszy. Życie codzienne Wyklętych”

Wydawnictwo Fronda

Wspomnienia kresowego organisty - recenzja

 


Liczący obecnie 94 lata Eugeniusz Swarcewicz to człowiek niezwykły. Podczas kilku dekad życia w ZSRR nie przepracował on bowiem ani godziny dla państwa sowieckiego, a całe swoje życie zawodowe poświęcił Kościołowi. W 1944 r. jego proboszcz zarejestrował go jako „pomocnika kościelnego – organistę” i w takim charakterze Swarcewicz pracował przez kilkadziesiąt lat. Grał na organach w kościołach na terenie Ukrainy i Białorusi, a po upadku komunizmu występował również na koncertach w Polsce. Jego wspomnienia są unikalnym świadectwem życia na sowieckiej prowincji i walki z totalitarną władzą w obronie tradycji. Autor dużo miejsca poświęca postaciom księży, którzy sprawowali posługę na tych trudnych posterunkach. Przemierzali oni sowiecką prowincję, poświęcając wiele godzin dziennie na udzielanie spowiedzi i sakramentów. Bywało, że jednego dnia chrzcili kilkaset dzieci i udzielali kilkudziesięciu ślubów. Niektórzy z tych księży byli wcześniej więźniami łagrów, a mimo to nadal narażali się na represje. Władza komunistyczna oczywiście usiłowała utrudniać zwykłym ludziom życie religijne, ale bywało, że prowokowała w ten sposób protesty i musiała się cofać. Sowiecka rzeczywistość budowała też swoisty ekumenizm. Katoliccy wierni oraz duchowni obrządku rzymskiego i greckiego oraz prawosławnego wspierali się nawzajem. System sowiecki nie złamał ich ducha, choć niestety utrzymywał ich w nędzy.

Eugeniusz Swarcewicz

Wspomnienia kresowego organisty

IPN, Warszawa 2021

czwartek, 23 stycznia 2025

Ksiądz z Dachau - recenzja

 


Ksiądz Ludwik Walkowiak był ważnym świadkiem historii. Gdy był młodym kapłanem, został wywieziony wraz z grupą innych księży Archidiecezji Poznańskiej do obozu w Forcie VII, a następnie do Dachau i Gusen. Jego wspomnienia z tych miejsc zagłady są bardzo drobiazgowe i pozbawione upiększeń. Pisze o niemieckim okrucieństwie, o głodzie, pracy ponad siły, o obozowych strategiach przetrwania oraz tym, co dawało więźniom nadzieję. Dużo miejsca poświęca praktykom religijnym za drutami obozowymi.  Wspomina choćby swoje rozmowy z księżmi innych narodowości osadzonymi w obozach – w tym z Włochami i Niemcami, czyli obywatelami państw Osi. W jego wspomnieniach znajdziemy też fragmenty zdumiewające. Opisuje choćby to jak pod koniec 1944 r. reżim obozowy w Dachau zaczął łagodnieć. Esesmani mieli świadomość zbliżającej się klęski Rzeszy, więc zaczęli traktować więźniów nieco inaczej. Z inicjatywy komendanta więźniowie wystawili m.in. przedstawienie z polskimi elementami narodowymi! Ta „odwilż” nie była jednak konsekwentna. W kwietniu 1945 r. Niemcy przygotowywali się bowiem do wymordowania wszystkich więźniów Dachau, co miało być upozorowane na „stłumienie buntu”. Masakra miała nastąpić 29 kwietnia, ale niespodziewanie tego samego dnia do obozu dotarły wojska amerykańskie. Księża z Dachau przypisali ten cudowny zbieg okoliczności wstawiennictwu św. Józefa, do którego zaczęli siedem dni wcześniej odprawiać nowennę. Niewątpliwie opieki sił nadprzyrodzonych zabrakło wówczas tym esesmanom, którzy znajdowali się w Dachau. Ks. Walkowiak opisuje, jak Amerykanie rozstrzeliwali ich po wzięciu do niewoli.  W końcowych rozdziałach krótko kreśli swoje – już dużo mniej dramatyczne - przeżycia na emigracji oraz w PRL. Zmarł w 1989 r. jako popularny i powszechnie szanowany kapłan.

Ks. Ludwik Walkowiak

„Ksiądz z Dachau”

Wydawnictwo Replika

Poznań 2024

niedziela, 19 stycznia 2025

Krwawy dar Stalina. Powrót Pomorza Zachodniego do Polski - recenzja




 Tytuł najnowszej książki Marka Koprowskiego jest trochę mylący. Autor dużo bowiem w niej miejsca poświęca Pomorzu Gdańskiemu i jego losom wojennym, a nie tylko Pomorzu Zachodniemu. Możemy więc przeczytać dużo więcej o Kaszubach i niemieckiej piątej kolumnie w Województwie Pomorskim, niż na przykład o Słowińcach czy o Polakach mieszkających przed wojną w Szczecinie. Jest tam jednak też ciekawie opisany wątek Kaszubów z okolic Bytowa, których ziemie w znacznej części nie zostały przyłączone do II RP. Sporą część książki zajmuje też - bardzo przystępnie napisany - opis walk żołnierzy "ludowego" Wojska Polskiego o Wał Pomorski i Kołobrzeg. Dowiemy się  niej więc m.in. o tym, że człowiek, który w marcu 1945 r. dokonał ponownych zaślubin Polski z morzem - kapral Franciszek Niewidziajło - był weteranem wojny polsko-bolszewickiej i wojny z Ukraińcami z 1919 r. Przeczytamy też o pierwszych miesiącach życia na "pomorskim pobojowisku". Życie polskim osadnikom utrudniali tam zarówno sowieccy maruderzy jak i fanatycy z Werwolfu. Do grona przegranych trafiła słowiańska ludność autochtoniczna, którą wrzucono do jednego worka z Niemcami.

Marek Koprowski

"Krwawy dar Stalina. Powrót Pomorza Zachodniego do Polski"

Wydawnictwo Replika

Prusy Wschodnie w ogniu i krwi - recenzja

 


Mija 80 lat odkąd Mazury i Warmia zostały włączone w granice Polski. Niestety, zamiast dobrze rozwiniętej prowincji przejmowaliśmy kraj do cna rozszabrowany przez Sowietów, który podczas zimowej ofensywy z 1945 r. dosłownie rozjechali czołgami Prusy Wschodnie i zmienili w płonące ruiny miasteczka, które można było ocalić przed zniszczeniem. O dramatycznych wydarzeniach z tamtych dni opowiada książka Marka Koprowskiego "Prusy Wschodnie w ogniu i krwi. Od nazizmu do komuny". Opisuje on m.in. kulisy dyplomatycznej walki o włączenie Warmii i Mazur do Polski oraz decyzję Stalina, by z Prus wykroić Obwód Królewiecki, mający "na wszelki" wypadek szachować Polskę i zagrażać naszym portom w Gdańsku i w Gdyni. Koprowski sporo miejsca poświęca też wysiłkom propolskich działaczy mazurskich mających na celu uchronienie Mazurów przed sowiecką brutalnością. To z tego powodu podziemna organizacja mazurska już latem 1944 r. uznała zwierzchność PKWN. Choć dzięki tym działaczom, marszałek Rokossowski polecił rozpowszechniać w swych wojskach wytyczne nakazujące odnosić się lepiej wobec Mazurów i Warmiaków, niż wobec Niemców, to nie uchroniło to ludności autochtonicznej od sowieckich zbrodni, gwałtów i rabunków. Po Sowietach przyszły natomiast bandy szabrowników z północnego Mazowsza, które okradały Mazurów z resztek dobytku. Mimo wysiłków działaczy mazurskich oraz komunistycznego pełnomocnika Jakuba Prawina, nie udało się pozyskać ludności autochtonicznej dla Polski. Warto też jednak pamięć o dużej skali nazyfikacji protestanckich Mazurów przed 1945 r. Mówili oni polskim dialektem, a czuli się Niemcami. To były tereny, w których NSDAP osiągała na początku lat 30-tych świetne wyniki  - co kontrastowało z katolicką Warmią, gdzie odsetek głosów na nazistów był dużo mniejszy. 

Wilcze dzieci - recenzja

 


Prusy Wschodnie były regionem Niemiec, który najmocniej odczuł klęskę III Rzeszy. Co najmniej dziesiątki tysięcy ich mieszkańców zginęło zimą 1945 r. próbując uciec przed Sowietami. Samoloty z czerwonymi gwiazdami na skrzydłach swobodnie masakrowały kolumny uchodźców, sowieckie czołgi torowały sobie drogę na Gdańsk, Elbląg i Królewiec rozjeżdżając chłopskie wozy, a podążająca za nimi piechota rabowała i gwałciła wszystkich, którzy zdołali przeżyć. W olsztyńskim szpitalu Sowieci pali rannych i pacjentów miotaczami ognia. Niemcy doświadczyli na własnej skórze traktowania znanego Polakom choćby z Powstania Warszawskiego. Podczas tej pruskiej apokalipsy wiele dzieci zostało pozbawionych rodziców. Błąkały się one po lasach i przechodziły na Litwę, próbując przeżyć żebrząc i kradnąc. Nazywano je Wilczymi Dziećmi. I właśnie o nich opowiada książka Wioletty Sawickiej. Autorka zdołała zdobyć relacje Wilczych Dzieci, w tym również tych mieszkających na terenie Polski. Przypomina ona, że sowiecką brutalność mocno wówczas odczuła również słowiańska ludność Warmii oraz Mazur. Sowieci nie odróżniali jej od Niemców, zresztą nawet gdyby wiedzieli o jej odrębności i tak nic by to nie zmieniło. Wszak sowieccy żołnierze dostali wówczas pełne przyzwolenie na to, by w „przeklętej Germanii” zabijać, gwałcić i rabować do woli. Żyjące jeszcze Wilcze Dzieci przypominają sobie tamten czas, gdy widzą w telewizji doniesienia z Ukrainy.

Wioletta Sawicka, „Wilcze Dzieci”, Wydawnictwo Prószyński, Warszawa 2022

piątek, 17 stycznia 2025

Zlikwidować! Agenci Gestapo i NKWD w szeregach polskiego podziemia - recenzja

 


Historia Polskiego Państwa Podziemnego nie jest tylko opowieścią o bohaterstwie, ale również o zdradzie. Wewnątrz polskich struktur konspiracyjnych działali groźni agenci Gestapo i NKWD, którzy mieli na sumieniu wielu patriotów. Książka „Zlikwidować!” Wojciecha Koningsberga i Bartłomieja Szyprowskiego opowiada o siedmiu takich zdrajcach, którym udało się wymierzyć najwyższą karę. Autorzy podchodzą do tematu bardzo drobiazgowo i starają się zapełniać białe plamy w ich życiorysach. Sięgają nawet po ich świadectwa szkolne. To nie jest łatwa i przyjemna lektura, ale znawcy tematyki wyłowią z tej książki wiele niezwykle interesujących informacji. Choćby o tym, że Michał Rola-Żymierski, późniejszy marszałek, oferował Gestapo, że za pół miliona dolarów wyda cały skład komunistycznej Krajowej Rady Narodowej. Czytając tę książkę często zastanawiałem się nad motywacjami opisanych w niej agentów wroga. Część z nich była już przed wojną oszustami i aferzystami finansowymi. Inni byli wcześniej zasłużonymi patriotami, a w nieznanych okolicznościach, zmienili się w psychopatów. Szokuje choćby przypadek Jerzego Wojnowskiego „Motora”, agenta Gestapo uplasowanym w zgrupowaniu partyzanckim AK Jana Piwnika „Ponurego”. Ten człowiek sprowadził ekspedycję karną na wieś Michniów, która na skutek jego donosu stała się jednym z symboli niemieckiego ludobójstwa w okupowanej Polsce.

Wojciech Königsberg, Bartłomiej Szyprowski

„Zlikwidować! Agenci Gestapo i NKWD w szeregach polskiego podziemia”

Znak Horyzont, Kraków 2022

Muszkieterowie 1939-1942. Historia tajnej organizacji - recenzja

 


Organizacja „Muszkieterowie” i jej przywódca Stefan Witkowski zajmują ważne miejsce na mapie tajemnic II wojny światowej. Mamy wszak do czynienia z organizacją szpiegowską powiązaną w dziwny sposób z kilkoma zagranicznymi służbami (w tym z sowieckimi i niemieckimi), której szef z niejasnych powodów został zabity przez egzekutorów z AK. Organizacja ta była zaangażowana m.in. w sprowadzenie z Budapesztu do Warszawy marszałka Śmigłego-Rydza, a przez jej szeregi przewinęło się wielu bohaterów podziemia, choćby: Kazimierz Leski, Klementyna Mańkowska, Antoni Kocjan czy prof. Jan Zachwatowicz . Kreowała przy tym swój wizerunek służby niemal wszechpotężnej i mającej swoje macki w całej Europie. Czy naprawdę była ona tak sprawną siatką wywiadowczą? I czy rzeczywiście zbytnio zapętliła się ona w dziwną grę z Niemcami? Na te pytania próbuje odpowiedzieć Adrian Sandak w swojej książce „Muszkieterowie 1939-1942. Historia tajnej organizacji”. Autor stroni od wszelkich sensacji i obala kilka mitów. Pokazuje choćby, że inżynier Witkowski czasem konfabulował, by pokazać Londynowi siłę i możliwości swojej organizacji.  Ta praca jest dobrze udokumentowana, a jej częścią jest również mały słownik biograficzny „Muszkieterów”, zawierający czasem naprawdę zaskakujące nazwiska. Wszystkich tajemnic oczywiście ona nie rozwikłuje, ale daje do myślenia każdemu, kto wcześniej zgłębiał ten fascynujący temat.

Adrian Sandak, „Muszkieterowie 1939-1942. Historia tajnej organizacji”, Wydawnictwo Libra

Tajemnice obozu Colditz - recenzja

 


Reinhold Eggers był funkcjonariuszem ochrony specjalnego obozu jenieckiego – oflagu IV C Colditz – do którego trafiali najbardziej niepokorni i kłopotliwi jeńcy. Doszedł on do stanowiska zastępcy komendanta tej placówki, a nie był przy tym gorliwym nazistą. (Sami jeńcy zapamiętali go jako jednego z porządniejszych funkcjonariuszy.) Jego wspomnienia „Tajemnice obozu Colditz” są więc relacją unikalną. Bardzo dużo miejsca poświęca w nich nieskończonej pomysłowości jeńców w organizowaniu ucieczek. Sporo więc dowiemy się o tunelach kutych w murach średniowiecznego zamczyska, o pomysłowych przebraniach uciekinierów i o… kukłach za pomocą których jeńcy na apelach maskowali nieobecność swoich kolegów. Jest też dużo o iście szkolnych żartach, jakie znudzeni jeńcy robili strażnikom. Eggers dzieli się też swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi przedstawicieli poszczególnych nacji osadzonych w Colditz – Brytyjczyków, Holendrów, Francuzów i Polaków. Na kartach jego wspomnień pojawiają się m.in. postacie admirała Unruga i generała Piskora. „Polacy wręcz kipieli od nienawiści wobec nas, lecz w Colditz ich zachowanie było nienaganne” – pisał Eggers.  Ciekawe są również ostatnie rodziały jego wspomnień pokazujące upadek Rzeszy z punktu widzenia niemieckiej prowincji.

Reinhold Eggers

„Tajemnice obozu Colditz”

Replika 2021

Śmierć z nieba. Alianckie naloty na polskie i niemieckie miasta - recenzja

 


Bombardowania strategiczne Niemiec, prowadzone przez Brytyjczyków i Amerykanów w czasie drugiej wojny światowej, wywołują obecnie wiele kontrowersji. Jedni widzą w nich operacje wojskowe, które mocno przyczyniły się do zwycięstwa nad Rzeszą, inni kwestionują ich celowość i postrzegają je wręcz jako zbrodnie wojenne. Niewielu ludzi zdaje sobie jednak sprawę, że alianckie bomby pustoszyły również miasta położone na wschód od Odry. Spadały one choćby na Szczecin, Malbork czy Gdańsk, ale też na polskie miasta włączone do Rzeszy takie jak Gdynia czy Poznań. O tych właśnie mało znanych epizodach wojny lotniczej nad Europą opowiada Leszek Adamczewski w swojej książce „Śmierć z nieba”. Przypomina, że co prawda alianci zachodni (w odróżnieniu od Sowietów) starali się nie bombardować na ślepo miast zamieszkiwanych przez Polaków, ale tragiczne pomyłki się zdarzały. Zdumiewa choćby opowieść o brytyjskiej załodze, które miała zbombardować Frankfurt, ale w wyniku błędu nawigacyjnego zrzuciła bomby na… Poznań. Niemcy starali się wykorzystywać te tragiczne pomyłki w swojej propagandzie. Na pogrzeb ofiar bombardowań Poznania pofatygował się nawet taki zbrodniarz jak gaulaiter Greiser, a Niemcy wypuścili na tę uroczystość z aresztu domowego polskiego biskupa Walentego Dymka. Mimo śmierci przypadkowych cywilów w nalotach, wiele z alianckich operacji bombowych nad ziemiami obecnej Polski zachodniej można uznać za prawdziwe majstersztyki. Tak było choćby z bombardowaniem poznańskiego laboratorium powiązanego z niemieckim programem nuklearnym, czy zakładów lotniczych w podpoznańskich Krzesinach i pod Malborkiem. Autor przypomina również niemieckie bombardowania Poznania oraz Inowrocławia. Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Niemcy zebrali w czasie wojny bombowy huragan.

Leszek Adamczewski

„Śmierć z nieba. Alianckie naloty na polskie i niemieckie miasta”.

Wydawnictwo Replika 2022

Przeciw bolszewikom. Amerykańscy piloci w obronie Polski przed sowietami - recenzja

 


Rzadko się zdarza, by książka polskiego historyka była wydawana najpierw w wersji anglojęzycznej w USA, a dopiero później w naszym języku. Do takich rzadkości należy praca Janusza Ciska „Przeciw bolszewikom. Amerykańscy piloci w obronie Polski przed sowietami”. Zanim w Polsce wypuściło ją na rynek Wydawnictwo Replika, ukazała się ona ponad 20 lat wcześniej w USA jako „Kosciuszko, We Are Here!”. Jest ona pozycją, którą można zaliczyć do kanonu dzieł poświęconych wojnie polsko-bolszewickiej. Opisuje ona bowiem niezwykły epizod: walki grupy amerykańskich pilotów w obronie Polski przed czerwoną nawałą. Autor drobiazgowo opisuje dzieje Eskadry Kościuszkowskiej, w tym jej działania podczas wyprawy Kijowskiej, odwrotu z Ukrainy i obrony Lwowa. Przede wszystkim stara się jednak rozwikłać zagadkę motywacji tych lotników. Co sprawiło, że postanowili oni ryzykować życie dla odległego kraju, który ledwo co wrócił na mapę? W grę na pewno nie wchodziły pieniądze i przywileje. Wojsko Polskie słabo wówczas płaciło i nie mogło zapewnić pilotom żadnych szczególnych luksusów. Cisek zwrócił więc uwagę na dużą ideowość amerykańskich ochotników. Zgłaszając się do służby w Polsce przeciwko bolszewikom, oni autentycznie byli przekonani, że bronią w ten sposób cywilizacji zachodniej przed barbarzyństwem. Jeden z nich snuł wizję, w której zwycięzcy bolszewicy łączą siły z Niemcami i Japończykami, by wspólnymi siłami dokonać w przyszłości inwazji na USA. Z książki Ciska dowiemy się również, że w Eskadrze Kościuszkowskiej służyli nie tylko Amerykanie, ale też Brytyjczycy oraz, że Józef Piłsudski wcale nie był niechętnie nastawiony do pomysłu stworzenia ochotniczej cudzoziemskiej eskadry. Obawiał się tylko, że zagranicznym ochotnikom może nie starczyć motywacji, by walczyć bez dobrego żołdu.

Janusz Cisek

„Przeciw bolszewikom. Amerykańscy piloci w obronie Polski przed sowietami”

Wydawnictwo Replika 2023

Obozy i więzienia sowieckie na ziemiach polskich (1944-1945) - recenzja

 


„Obozy i więzienia sowieckiej na ziemiach polskich (1944-1945)” to publikacja pod wieloma względami unikalna, będąca owocem prac nad mało znanym tematem. Opisuje ona miejsca, w których NKWD oraz inne sowieckie tajne służby przetrzymywały, torturowały i zabijały ludzi, których uznawały za wrogów ZSRR. Przeczytamy w niej różnych tego typu „placówkach” – od wileńskich i lwowskich więzień, poprzez obóz Rembertowie i Zamek Lubelski, Skrobów i Uroczysko Baran, po mało znane miejsca, które są cały czas odkrywane przez historyków. Dla mnie ogromnym zaskoczeniem podczas lektury tego albumowego leksykonu było to, że obóz NKWD funkcjonował w 1945 r. blisko miejsca, w którym mieszkam. Zorganizowano go na Skaryszewskiej 8 w Warszawie, czyli w tym samym miejscu, w którym w czasie okupacji niemieckiej funkcjonował obóz, w którym trzymano ofiary łapanek przeznaczone do wyjazdu do pracy niewolniczej w Rzeszy. Podobnych przypadków wykorzystywania przez Sowietów poniemieckich centrów represji było oczywiście więcej. Obozy podległe NKWD i polskojęzycznej bezpiece funkcjonowały też przecież m.in. na terenie dawnego obozu Auschwitz-Birkenau, na Majdanku czy w warszawskiej Gęsiówce. W przygotowanym przez IPN leksykonie możemy poznać ich historię, dowiedzieć się o panujących tam warunków, przeczytać relacje więźniów, a także zobaczyć zdjęcia przedstawiające te miejsca w latach 40-tych i współcześnie. Oczywiście wspomniane są tam też przypadki odbijania więźniów z tych obozów i więzień przez polskie podziemie – takie jak brawurowa akcja na obóz w Rembertowie. To praca na pewno cenna, ale niestety niekompletna. Historia zbrodni sowieckich na ziemiach polskich jest wciąż bowiem pełna białych plam. Zabrakło mi w tym leksykonie choćby lochów bezpieki w warszawskiej kamienicy na ulicy Strzeleckiej 8 czy też dawnego aresztu Smiersza oraz Informacji Wojskowej w willi „Jasny dom” we Włochach.

„Obozy i więzienia sowieckie na ziemiach polskich (1944-1945)”

Redakcja: Dariusz Iwaneczko

IPN Rzeszów-Warszawa 2022


piątek, 10 stycznia 2025

Armia Krajowa na Wołyniu: czyli zdrady nie było - recenzja

 



To moim zdaniem najlepsza książka Marka Koprowskiego poświęcona Wołyniowi. Rozbija ona bowiem propagowany przez Zychowicza mit o "głupich Polaczkach", którzy "nie potrafili się zorganizować i obronić" przed UPA i o "złej Armii Krajowej, która nie ruszyła palcem w obronie wołyńskich Polaków". Koprowski metodycznie wykazuje ile fałszu i świadomych manipulacji jest w twierdzeniach Zychowicza zawartych choćby w "Wołyniu zdradzonym". Pokazuje jak od samego początku Polskie Państwo Podziemne angażowało się w tworzenie i uzbrajanie wołyńskiej samoobrony oraz przywraca pamięci te polskie placówki i oddziały, które stawiły skuteczny opór rezunom. Przypomina również w jak trudnych warunkach przygotowywano polską obronę. Wszak Polacy byli na tych terenach rozproszoną mniejszością, mocno przetrzebioną przez sowiecki i niemiecki terror. Mieli przeciwko sobie nie tylko UPA (wroga licznego, dobrze uzbrojonego i zorganizowanego), ale też Niemców i perfidnych sowieckich "sojuszników". Na domiar złego, tworzenie polskich oddziałów partyzanckich było tam sabotowane przez Kazimierza Banacha - delegata rządu na Wołyń. Ów zidiociały ludowiec, widział w wojskowych konspiratorach "sanacyjnych oficerów" i konkurencyjny ośrodek władzy. Twierdził też, że "chłop polski i ukraiński się dogadają", a UPA nie stanowi zagrożenia. To on, tuż przed apogeum ludobójstwa, wysłał pięknoducha, poetę Zygmunta Rumla na negocjacje z banderowcami - bez broni i ochrony. Zychowicz przedstawia natomiast Banach jako "wzór polskiego urzędnika"!

Czytając tę książkę byłem naprawdę dumny z Armii Krajowej i jej 27-mej Wołyńskiej Dywizji. Ci ludzie poradzili sobie w najtrudniejszych okolicznościach, a swój szlak bojowy kończyli dopiero na Lubelszczyźnie. 

Każdy, kto się mądrzy, że "AK nie pomogła Polakom na Wołyniu", powinien przestać powtarzać komuszą propagandę i zapoznać się z podstawową literaturą tematu, do której należy ta świetna książka Marka Koprowskiego. 

Śmierć banderowcom - recenzja

 


Tematyka zbrodni wołyńskiej i nacjonalizmu ukraińskiego stała się w ostatnich latach bardzo popularna wśród historyków i publicystów. Na rynek trafiło mnóstwo publikacji dotyczących tych wywołujących olbrzymie emocje zagadnień. Mimo to, w polskiej historiografii na temat UPA jest wciąż wiele „białych plam”. Marek Koprowski, w swojej książce „Śmierć banderowcom” stara się wypełnić jedną z nich – kwestię rozprawy sowieckich organów represji z ukraińskimi nacjonalistami po 1944 r. Opisuje on więc jak Sowieci polowali na dowódców i członków UPA, zmieniając tę organizację w desperacko walczące o przetrwanie grupki straceńców. Jest tutaj sporo o udanym pozyskiwaniu poszczególnych bojowców UPA i nawet jej dowódców przez bezpiekę, o prowokacjach, „bandach pozorowanych” i o odwracaniu się zwykłych Ukraińców od nacjonalistów. Jest też wątek służby Polaków w jednostkach samoobrony organizowanych przez NKWD. Koprowski poświęca  sporo miejsca grze NKGB z unickim metropolitą Andriejem Szeptyckim, który próbował porozumieć się z Sowietami przeciwko UPA, by w ten sposób ocalić swój kościół. Oficerowie sowieckich służb, mimo brutalności stosowanych przez nich metod, sprawiają w książce Koprowskiego często wrażenie „intelektualistów” – zwłaszcza w porównaniu z Nikitą Chruszczowem, opowiadającym się wówczas za masowym wieszaniem ukraińskich chłopów. Czytając opis niszczenia UPA przez Sowietów niektórzy mogą mieć uczucie dziwnej satysfakcji – oto bowiem jedni złoczyńcy wymierzają sprawiedliwość innym zbrodniarzom. Zapewne to wrażenie byłoby silniejsze, gdyby autor dokładnie opisał w swojej książce jak namierzono i zabito Romana Szuchewycza, powojennego przywódcę UPA i jednego z katów Wołynia. Niestety ten epizod został podsumowany w książce Koprowskiego jedynie kilkoma zdaniami. Zabrakło też sprawy likwidacji Stepana Bandery, ale być może zostanie ona opisana w jednej z kolejnych książek Marka Koprowskiego.

Marek A. Koprowski

„Śmierć banderowcom. Krwawa rozprawa z OUN-UPA”

Wydawnictwo Replika

Warszawa 2021

Obrońcy Wołynia - recenzja

 


Marek Koprowski, znawca tematyki kresowej, tym razem zajął się opisaniem historii ludzi, którzy w czasie drugiej wojny światowej bronili polskiej ludności Wołynia. Nie tylko przed ukraińskimi szowinistami, ale również przed Sowietami i Niemcami. Jego książka „Obrońcy Wołynia” opisuje bowiem jak powstawała polska konspiracja i samoobrona w tym kresowym regionie. Dowiadujemy się z niej więc choćby o pierwszych komórkach Służby Zwycięstwu Polski na tych terenach. W każdym rozdziale poznajemy dokonania jednej osoby związanej z naszą konspiracją. Autor wskazuje w jak trudnych warunkach przyszło działać tym niezwykle odważnym ludziom. Wszak Polacy byli na wołyńskiej prowincji mniejszością, której liczebność mocno zmalała w wyniku sowieckich deportacji, a donosiciele pracujący dla NKWD byli dosłownie wszędzie. Koprowski przypomina również, że tworzenie polskiej konspiracji niestety mocno utrudniał też konflikt pomiędzy jej cywilnym i wojskowym komponentem. Cywile z Delegatury Rządu, związani ze środowiskami politycznymi ludowców, byli chorobliwie podejrzliwi wobec zawodowych wojskowych, których uznawali za stronników sanacji. Utrudniali więc tworzenie profesjonalnej konspiracji wojskowej, preferując wiejską samoobronę. Wykazywali się przy tym skrajnie naiwnym postrzeganiem relacji polsko-ukraińskich. Uważali, że polski chłop z ukraińskim się dogada, a gdy już wybuchła rzeź wołyńska, dezinformowali polskie władze na temat jej skali i przebiegu wypadków.

Marek Koprowski, „Obrońcy Wołynia”, Wydawnictwo Replika 2022

Wielka ofensywa piwna - recenzja

 


W książce „Wielka ofensywa piwna” opisano historię, która na pierwszy rzut oka wygląda nieprawdopodobnie, ale wydarzyła się naprawdę. Oto bowiem pod koniec 1967 r. grupa kolegów spędzających wieczór w jednym z nowojorskich barów wpadła na pomysł, by okazać wsparcie znajomym ze swojej dzielnicy walczącym w Wietnamie zawożąc im piwo i słowa wsparcia. Zadania tego się podjął John „Chick” Donohue, mający wówczas 26-lat były żołnierz marines, zawodowy marynarz i zarazem działacz związkowy. I rzeczywiście udało mu się dostać do Wietnamu i częściowo wypełnić zadanie. Wsiadł na statek handlowy, urwał się z niego w porcie i zawiózł piwo kilku chłopakom z dzielnicy. Przemieszczał się po Wietnamie dzięki życzliwości przypadkiem spotykanych wojskowych. Przy okazji wplątał się w „wielką historię”. Jako cywil był na patrolu bojowym w prowincji Quang Tri, a w Sajgonie był świadkiem ofensywy Tet, w tym ataku Vietcongu na ambasadę amerykańską. Miał okazję przyjrzeć się z bardzo bliska służbie amerykańskich żołnierzy i urzędników w Wietnamie, a także życiu zwykłych Wietnamczyków. Tamte doświadczenia dały mu oczywiście wiele do myślenia na temat amerykańskiej strategii i samego sensu wojny. Donohue pozostał wciąż jednak amerykańskim patriotą, mocno wspierającym społeczność weteranów.Jego wspomnienia czyta się bardzo ciekawie, a na ich podstawie nakręcono dla Apple TV + film, w którym zagrali m.in. Zac Efron, Russell Crowe i Bill Murrey.   

John „Chick” Donohue, J.T. Molloy, „Wielka ofensywa piwna”, Wydawnictwo Replika 2022

Moje wspomnienia policyjne - recenzja

 


„Moje wspomnienia policyjne” inspektora Henryka Wardęskiego to książka, która w niezwykły sposób opowiada o odzyskaniu niepodległości przez Polskę i o budowie II RP. Autor brał udział podczas I wojny światowej w tworzeniu pierwszych polskich służb policyjnych w zajętej przez Niemców Warszawie – Warszawskiej Straży Miejskiej i Milicji Miejskiej m.st. Warszawy. Później współtworzył stołeczne struktury Policji Państwowej i doszedł do stanowiska zastępcy jej Komendata Głównego. W swoich wspomnieniach pisze on nie tylko o rozbrajaniu Niemców w listopadzie 1918 r. i o udziale swoich podkomendnych w walkach z bolszewikami w sierpniu 1920 r. Opisuje on też ciemniejszą stronę zaborczej okupacji i odzyskiwania wolności: bandytyzm, prostytucję i spekulację cenami żywności. Mamy tam opisy zamieszek głodowych w okupowanej przez Niemców Warszawie, czy też tragikomicznego endeckiego zamachu stanu ze stycznia 1919 r. Wardęski opowiada o podejrzanych spelunkach, szulerniach i domach publicznych. Dużo do myślenia dają też opisy chaosu administracyjnego towarzyszącego pierwszym tygodniom niepodległości. Socjalistyczny rząd Jędrzeja Moraczewskiego budował wówczas milicję, która jednak szybko się zanarchizowała. Doszło również do krótkotrwałego usunięcia korony z głowy orła w polskim godle narodowym i prób wykorzeniania słowa „pan” z korespondencji urzędowej. W takich szalonych czasach policjantami zostawali chyba tylko desperaci lub ideowcy…

Henryk Wardęski
„Moje wspomnienia policyjne”

IPN 2022

Egzorcysta. Historia prawdziwa - recenzja

 


Chyba nie ma miłośnika kina grozy, który nie znałby filmu „Egzorcysta”. Ów film, opowiadający o opętaniu dziewczynki przez demona powstał na podstawie powieści Williama Petera Blatty’ego. Niewiele osób zdaje jednak sobie sprawę z tego, że Blatty został zainspirowany do napisania tej powieści przez prawdziwe wydarzenia, o które się otarł. Owszem sporo podkoloryzował i udramatyzował, zmienił też tożsamość i płeć ofiary, ale opierał się na informacjach dotyczących egzorcyzmu przeprowadzonego w St. Louis w 1949 r. Troy Taylor w swojej książce „Egzorcysta. Historia prawdziwa” drobiazgowo odtwarza ów przypadek. Stara się ustalić, czy rzeczywiście doszło wówczas do opętania demonicznego, czy też po prostu żart nastolatka wymknął się spod kontroli. Taylorowi udało się dotrzeć do świadków tamtych wydarzeń oraz do samego egzorcyzmowanego. Obala on kilka mitów dotyczących tych wydarzeń, ale przedstawia też dużo faktów, które mogą stanowić niezłą zagadkę dla sceptyków. Prowadzona przez niego narracja sprawia, że wielokrotnie zadajemy sobie pytania o naturę naszej rzeczywistości oraz istnienie drugiego, mroczniejszego świata.  Opisuje też serię niefortunnych, czy wręcz tragicznych zdarzeń, towarzyszących produkcji filmu „Egzorcysta”. Książka Taylora została wydana przez Wydawnictwo Replika w ciekawej serii „Nawiedzenia i opętania”, częścią której są też m.in. prace Eda i Lorraine Warrenów, amerykańskiego małżeństwa demonologów, znanego choćby z serii horrorów „Obecność”.

Troy Taylor

„Egzorcysta. Historia prawdziwa”

Wydawnictwo Replika 2022

Wspomnienia egzorcysty. Moje życie w walce z Szatanem - recenzja

 


W 2023 r. wszedł do kin horror „Egorcysta papieża”, w którym Russell Crowe pięknie wcielił się w postać o. Gabriele Amortha, głównego egzorcysty diecezji rzymskiej w latach 1985-2016. Film ten oczywiście pokazuje historię całkowicie fikcyjną, ale o. Amorth był postacią jak najbardziej realną, kapłanem, który w swoim życiu przeprowadził tysiące egzorcyzmów i był uznawany za wielkiej klasy eksperta od zjawisk paranormalnych. W napisach końcowych filmu znalazła się zachęta do sięgnięcia po jego prace. W Polsce zostały spośród nich wydane m.in. „Wspomnienia egzorcysty. Moje życie w walce z Szatanem”. Ta książka jest wywiadem-rzeką przeprowadzonym przez Marco Tosattiego. Czyta się ją jak dobrą literaturę grozy. Przypadki aktywności Złego opisane przez o. Amortha są bowiem niesamowite i oddziałują na wyobraźnię. Na ile te historie są jednak prawdziwe? Często musimy uwierzyć na słowo temu papieskiemu egzorcyście. Swoją narrację buduje on jednak w sposób ciekawy. Szokować może choćby istnienie we Włoszech silnego „podziemnego” nurtu okultystycznego. Zadziwiająco często zdarza się tam, że teściowe rzucają klątwy na zięciów, a odtrąceni kochankowie na swoje byłe dziewczyny. Amorth podkreślał, że 98 proc. „magów” zapewniających takie usługi to oszuści, ale 2 proc. rzeczywiście może być w kontakcie z ciemnymi siłami. Papieski egzorcysta twierdził również, że satanistyczne komórki istnieją również wewnątrz Watykanu i że należą do nich nawet kardynałowie. Bardzo przy tym bolał, że w wielu diecezjach nie ma żadnego egzorcysty, a kościelni dostojnicy traktują Szatana wyłącznie jako mit.

Gabriele Amorth (rozmawia Marco Tosatti)

„Wspomniania Egzorcysty. Moje życie w walce z Szatanem”

Wydawnictwo Replika 2023

Spowiedź konspiratora i partyzanta - recenzja

 


Jerzy Stanisław Kuntz (pseudonimy: „Palant” i„Kotwicz”) miał bardzo bogaty wojenny życiorys. We wrześniu 1939 r., jako nastolatek, pomagał przy obronie przeciwlotniczej Baranowicz. Był świadkiem pierwszych tygodni okupacji sowieckiej, a już na jesieni 1939 r. przedostał się do Generalnego Gubernatorstwa. Cudem uniknął śmierci podczas egzekucji w Wawrze. Zaangażował się następnie w konspirację: najpierw w Komendzie Obrońców Polski, później w Konfederacji Narodu, Armii Krajowej i Armii Krajowej Obywatelskiej. Sabotował pracę gorzelni w majątku nad Pilicą, brał udział w partyzanckich wyprawach Uderzeniowych Batalionów Kadrowych na Podlasiu, likwidował konfidentów, był świadkiem wybuchu powstania w getcie warszawskim, a na warszawskiej Pradze robił interesy z gangsterem okradającym niemieckie pociągi wojskowe. Końcówkę wojny i początek drugiej sowieckiej okupacji przeżył w okolicach Augustowa. Szczęśliwie udało mu się prześlizgnąć się przez obławę z lipca 1945 r. Zdołał wyjechać do okupowanych Niemiec, gdzie przez pewien czas przebywał w ośrodkach „maczkowców”. Po latach, w Australii, napisał wspomnienia mające blisko 800 stron, a Instytut Pamięci Narodowej wydał je niedawno, opatrując naukowymi przypisami. Są one napisane bardzo barwnie. Obfitują w anegdoty i ciekawe (czasem złośliwe) komentarze. Czytając „Spowiedź konspiratora i partyzanta” macie szanse wczuć się w „klimat” tamtych niebezpiecznych czasów. Ta książka mogłaby stać się dobrą podstawą do scenariusza na serial wojenny. 

Jerzy Stanisław Kuntz, „Spowiedź konspiratora i partyzanta”, Wydawnictwo IPN 2021

Recenzja - Piętnaście sekund. Żołnierze polscy na froncie wschodnim

 


Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że polskie flagi w zdobytym Berlinie wieszali żołnierze mający na rogatywkach orzełki z koroną, według przedwojennego wzoru. Nosili je wszyscy w 1 Samodzielnej Kompanii Zwiadowczej. Tym niezwykłym oddziałem dowodził były bosmanmat Flotylli Pińskiej porucznik Konstanty Minuczyc, a jako podwładnych miał podoficerów przedwojennego KOP-u. Nie było tam żadnego politruka, a nikt z zewnątrz nawet nie śmiał zwrócić uwagi tym doświadczonym frontowcom na to, że noszą „nieprzepisowe” orzełki. To jedna z wielu historii opowiedzianych w książce Piotra Korczyńskiego „Piętnaście sekund. Żołnierze polscy na froncie wschodnim”. Autor, opierając się m.in. na relacjach ostatnich żyjących weteranów, pokazuje nam jak wyglądały walki „ludowego” WP pod Lenino, na przyczółkach warszawskich, na Wale Pomorskim, w Kołobrzegu czy pod Budziszynem. Opisuje niezwykłe i często tragiczne losy ludzi, którzy trafili do tych formacji i pokazuje, z czym musieli się oni mierzyć. Dowiemy się z tej książki choćby tego, że żołnierze, którzy stawiali pierwsze polskie słupy graniczne nad Odrą byli później przesłuchiwani przez Smiersz, a jeden z nich został po wojnie skazany na sześć lat więzienia za „propagandę szepataną”.   Sporym zaskoczeniem dla może być również to, że rzeczywiście istniał czołg o numerze 102, którego załoga przygarnęła do siebie psa „Szarika”. Ostatni żyjący członek tej załogi nie lubił jednak „Czterech pancernych”. Prawdziwa wojna nie przypominała bowiem tego ciut infantylnego, propagandowego serialu.

Piotr Korczyński

„Piętnaście sekund. Żołnierze polscy na froncie wschodnim”

Wydawnictwo Cyranka 2023

We wrześniu nie pada śnieg - recenzja

 


Ta książka jest na Zachodzie jest już klasyką. Brytyjski historyk Robert Kershaw pokazuje w niej operację Market-Garden oczami niemieckich żołnierzy i dowódców. Drobiazgowo odtwarza niemiecką reakcję na alianckie desanty spadochronowe, pokazuje też jakimi siłami rzeczywiście Niemcy wówczas dysponowali i po jak wielką improwizację musieli sięgnąć, by uniknąć zdobycia przez aliantów mostu w Arnhem. Czytając tę książkę można odnieść wrażenie, że choć operacja Market-Garden została zaplanowana przez ludzi w skandaliczny sposób ignorujących informacje wywiadowcze, to miała szansę na zwycięstwo. Niemcy naprawdę byli zdziwieni, że po tym gdy Amerykanie zdobyli most w Nijmegen, brytyjski korpus pancerny zmarnował szansę na odsiecz dla spadochroniarzy broniących przyczółka mostowego w Arnhem. Książka Kershawa mówi też wiele o mentalności niemieckich żołnierzy. Esesman o nazwisku Wolfgang Dombrowski wspomina w niej zacięte walki z Polakami, którym wypomina strzelanie do sanitariuszy. Ogólnie Niemcy bali się polskich spadochroniarzy i byli przekonani, że Polacy nie biorą jeńców. Podobny strach czuli wobec Amerykanów. Czytamy więc doniesienia o tym, jak amerykańscy spadochroniarze okaleczali nożami zwłoki Niemców w Nijmegen i zrzucali je z mostu do rzeki. Podczas potyczki w jednej z fabryk Amerykanie wylali na Niemców kwas. W książce są też jednak wzmianki o zbrodniach jakich Niemcy dopuszczali się na holenderskich cywilach, których rozstrzeliwano jako „terrorystów”. Z dzienników żołnierzy niemieckich często przebija fatalizm. Wiedzą oni, że ich kraj nie ma już szans wygrać wojny, a mimo to walczą. Ciekawe są również wnioski jakie wyciągnął Kershaw. Dostrzegł on w walkach pod Arnhem ważne lekcje na wypadek zwalczania przez NATO sowieckich desantów spadochronowych.

Robert Kershaw

„We wrześniu nie pada śnieg”

Wydawnictwo Replika


Druga twarz Hitlera - recenzja

 


Ta książka może zostać przez część czytelników uznana za publikację odważną, przez resztę za szaloną. Autor – polski lekarz i pasjonat historii – przedstawia w niej bowiem teorię mówiącą, że Hitler zginął w zamach z 20 lipca 1944 r. i został zastąpiony przez sobowtóra. Jako, że wcześniej przedstawiłem podobną teorię , pochłonąłem książkę „Druga twarz Hitlera” z ogromnym zainteresowaniem. Autor, okiem medyka, przyjrzał się obrażeniom jakie mógł odnieść Hitler w zamachu i uznał, że niemożliwym było, by w kilka godzin po eksplozji bomby w baraku sztabowym w Wilczym Szańcu, Fuehrer dziarsko oprowadzał Mussoliniego po miejscu zamachu - nie mając nawet śladu zadrapań na twarzy. W książce znajdziemy relacje mówiące, że Hitler był wówczas dużo ciężej ranny niż mówiła oficjalna wersja. Autor przedstawia też poszlaki sugerujące, że Wódz III Rzeszy został zastąpiony przez sobowtóra. Niestety dużą część książki zajmują mające zbyt małe umocowanie faktograficzne dywagacje na temat przebiegu II wojny światowej, spisków  i masonów. Powołując się na niemieckich historyków rewizjonistycznych autor pisze np., że Rommel był alianckim agentem, który umożliwił Amerykanom i Brytyjczykom zwycięstwo w Normandii. Zadziwia też obserwacją, że na niemieckich czołgach atakujących Polskę widniał „jezuicki symbol białego krzyża”!

Artur Lipiński

„Druga twarz Hitlera. Hitler i jego sobowtór w służbie międzynarodowego kapitału i finansjery”

W promieniach, 2021

czwartek, 2 stycznia 2025

Już nie żyjesz. Historia bombardowań - recenzja

 


Ta książka nie jest szczegółowym opisem kampanii lotniczych z ostatnich 110 lat. Owszem opisuje ona bombardowania, ale jako fenomen cywilizacyjny czy nawet kulturowy. Sven Lindqvist przytacza m.in. szokujące przykłady literatury z XIX w. i początku XX w., których głównym motywem jest podbój z powietrza i eksterminacja „ras niższych”. Tego typu dzieła mieli na koncie nawet Jack London i Jules Verne. Takie wizje zaczęto na ograniczoną skalę wprowadzać w życie podczas wojen kolonialnych. Pierwsze bombardowanie lotnicze było wszak dokonanym przez Włochów atakiem odwetowym na beduińską oazę w Libii. Doświadczenia zdobyte w koloniach przeniesiono w czasie drugiej wojny światowej do Europy i do Azji Wschodniej. Zaczęły to co prawda państwa Osi, ale brytyjski marszałek Arthur Harris też uzasadniał, że Niemcy stanowią „inną rasę” i że obracając ich miasta w dymiące zgliszcza, zdoła złamać niemiecki opór. Wszak 20 lat wcześniej przećwiczył taką strategię na kurdyjskich wioskach w Iraku. Choć przedstawiciele RAF uspokajali w brytyjskim parlamencie, że „nie spiskują, by zabijać niemieckie kobiety i dzieci”, to głównie skupiali się na tym „spiskowaniu”, traktując naloty na niemiecki przemysł i sieć transportową jako irytujące zadania, odciągające ich od głównego celu. Lektura książki Lindqvista na pewno daje dużo do myślenia. Szkoda więc, że autor poprowadził narrację tylko do końcówki XX w. Sama konstrukcja jego książki jest niezwykła. Można ją czytać linearnie, strona po stronie. Ale lepiej robić to według wskazówek autora – przeskakując od jednego ponumerowanego fragmentu do kolejnego. Ta książka to bowiem labirynt z 22 wejściami.


Sven Lindqvist

„Już nie żyjesz. Historia bombardowań”

Wydawnictwo W.A.B. (GW Foksal)


Polski czetnik - recenzja

 


Marian Błażejczyk to człowiek o biografii niezwykłej, nadającej się na niezłą adaptację filmową. Podczas drugiej wojny światowej walczył on bowiem w szeregach Królewskich Wojsk Jugosłowiańskich w Ojczyźnie, czyli ruchu czetnickiego. Trafił tam, wysłany przez Niemców na roboty przymusowe do okupowanej Serbii. Na jesieni 1944 r. został wcielony do armii Tity, którą jednak porzucił, by przedostać się do Polski. Wstąpił do LWP i załapał się na szturm Berlina. Jego wspomnienia stanowią więc pod wieloma względami unikat. Błażejczyk bardzo barwnie opisuje okupowaną Jugosławię, czetnicką partyzantkę, a także jej przeciwników, czyli m.in. chorwackich ustaszy. (Duże wrażenie robi scena, w której tzw. dzicy ustasze biorą głównego bohatera za Żyda, który uciekł z transportu i szukają u niego złotych zębów do wyrwania. Gdy pokazuje im jednak, że jest katolikiem, to natychmiast zmieniają do niego podejście i zaczynają traktować jak przyjaciela,  częstować rakiją i nawet w ramach przeprosin wtykać mu do kieszeni złote precjoza zrabowane Żydom.) Wspomina również o innych Polakach, którzy walczyli wówczas w czetnickich szeregach. Komunistów Tity postrzega zaś głównie jako niemieckich kolaborantów, którzy udawali ruch oporu przeciwko okupantowi. Przytacza też przykłady współpracy niemiecko-titowskiej. Pisze później, że gdy w latach stalinowskich noszono w Polsce w pochodach pierwszomajowych kukły marszałka Tito obwieszonego nazistowskimi odznaczenia, on traktował tę propagandę całkiem dosłownie. Choć służył wśród czetników, czyli ludzi mocno kojarzonych z serbskim nacjonalizmem, to na Serbię przełomu XX w. i XXI w. patrzył bardzo krytycznie. Wieszczył, że udający nacjonalistów postkomunistyczni spadkobiercy Tity doprowadzą ją do rozpadu.

Marian Błażejczyk

„Polski czetnik. Krwawa bałkańska droga. 1943-1945”

Wydawnictwo Replika

Władcy Przestworzy - recenzja

 


W serwisie streamingowym Apple TV pojawił się zrealizowany z dużym rozmachem serial „Władcy przestworzy” opowiadający o zmaganiach amerykańskich lotników bombowych nad Europą podczas II wojny światowej. Każdy kto się tym serialem zainteresował powinien również sięgnąć po książkę, która go zainspirowała, czyli po „Władców przestworzy” Donalda Millera. Jest to ciekawie napisana historia amerykańskiej 8 Armii Powietrznej, która w latach 1942-1945 zadała wiele bolesnych ciosów Niemcom. Czytając ją śledzimy losy poszczególnych dowódców i lotników, analizujemy strategie wojny bombowej, poznajemy wiele szczegółów technicznych oraz dowiadujemy się, które decyzje generałów prowadziły do niepotrzebnych strat, a które okazały się genialnymi sposobami na skrócenie wojny. Tamta kampania bombardowań strategicznych do dziś wywołuje spore kontrowersje. Niewątpliwie zakwestionowano w jej trakcie wiele wojskowych dogmatów, które powstały wśród militarnych teoretyków przed wojną. Książka Millera jest też ważnym głosem w dyskusji na temat sensowności prowadzenia masowych bombardowań. Autor wskazuje, że rzeczywiście mocno przyczyniły się do klęski III Rzeszy, ale byłyby skuteczniejsze, gdyby przez pierwsze dwa lata lepiej dobierano cele i skoncentrowano się na niemieckim przemyśle paliwowym i sektorze transportowym. Miller opowiada również o tych którzy zginęli w płonących samolotach, o paskudnych ranach i trudach związanych z przebywaniem w straszliwie zimnym bombowcu. Opisuje również życie w obozach jenieckich, ucieczki z nich i niemieckie zbrodnie na alianckich lotnikach. Dużo miejsca poświęca też życiu codziennemu amerykańskich wojskowych w Anglii oraz ich rozrywkach. Londyn był wówczas dla aliantów tym samym, co Paryż dla Niemców – „stolicą grzesznych rozrywek”. Amerykanie mieli natomiast wówczas niesamowite powodzenie wśród Brytyjek.

Donald Miller

„Władcy przestworzy”

Wydawnictwo Replika

Poznań 2023